Nastały takie dni kiedy czuję się jak powietrze, czytelników coraz mniej, powietrze gęstnieje od upałów lata (zamykamy klimatyzowaną salę na lato - czynna jest tylko ta bez). Czytelnicy ruszają się coraz wolniej. Znów czas zwalnia... zamienia się w olej... godziny pracy ciągną się niemiłosiernie, wypełnia mnie pustka. Widzę kolejne rzesze czytelników którzy przychodzą, podają mi kartę i rewers. Dostają miejsce i czekają na książkę. To wszystko w milczeniu, przychodząc nie mówią dzień dobry, a ja w niemym proteście nie odzywam się do nich. Karta, rewers, statystka, książka, karta... jak robot. W gorącej sali te ruchy i gesty wyglądają groteskowo. Niemy film odtwarzany tysiące razy....
Ile dałbym za jeden uśmiech, prośbę o pomoc, niestety bibliotekarz jest tylko robotem, maszyną której dajesz rewers a ona wydaje Ci książkę.
Ach!
Gdzie Ci czytelnicy dla których godzinami szukaliśmy tłumaczenia na angielski nazwy świni "zwisłoucha wielkopolska", gdzie Ci czytelnicy którzy pytali z pasją w oczach czy Argentyna należy do Unii Europejskiej....
czwartek, 19 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Też nie lubię być "powietrzem" ... Do niedawna dziwiłam się dzieciom - jak je wychowano, że nie mówią dzień-dobry, ale dorośli są jeszcze gorsi! Oni to robią celowo!
A w ogóle będąc bibliotekarzem, decydując się na ten zawód sporo gorzkich pigułek trzeba łykać...
Ale nie bądź taki smutny. I pisz coś!
Stara bibliotekara ;-)
Prześlij komentarz